To bardzo dobre pytanie. Zacznijmy od tego, że dzisiaj nie ma już zawodu „informatyk”. Są Front-end, Back-end i Full-stack deweloperzy, DevOps, testerzy oprogramowania, administratorzy baz danych, CTO, analitycy biznesowi, konsultanci IT i długo mógłbym wymieniać.
Zdecydowanie najlepsze umiejętności komunikacyjne posiadają pracownicy DevOps, pierwszej linii supportu, CTO, Project Managerzy, SCRUM masterzy, architekci systemów, czyli wszyscy Ci, których praca wymaga komunikacji z ludźmi.
Zdecydowanie najgorzej radzą sobie administratorzy baz danych i back-end deweloperzy, z tego względu, że mają bardzo analityczne umysły, a ich praca wiąże się z rozwiązywaniem skomplikowanych problemów przed komputerem.
Ktoś, kto spędza większość czasu z maszyną, siłą rzeczy nie ma tylu możliwości, by rozwijać umiejętności komunikacyjne. Co nie zmienia faktu, że znam kilku bardzo wygadanych backendowców, a więc nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka ;)
Wszystko zależy od czasu jaki mamy na przygotowanie. Często przychodzą do mnie osoby z problemem typu: „chcę zmienić pracę, bo od 3 lat tkwię w tym samym nudnym projekcie, ze starą technologią, a w dodatku w innych firmach płacą więcej. Problem w tym że wymagają tam angielskiego”.
Jeżeli widzę, że ból jest spory, a osoba zmotywowana, proponuję przyspieszoną drogę, dzięki której przygotowanie trwa od kilku dni do kilku tygodni, w zależności od stopnia zaawansowania angielskiego.
Ćwiczymy wtedy „w boju” wyłącznie pytania, które z bardzo dużym prawdopodobieństwem pojawią się na prawdziwej rozmowie kwalifikacyjnej, ze szczególnym uwzględnieniem pytań z pierwszego, HR-owego etapu, gdyż wbrew pozorom to one sprawiają największe problemy.
Bardzo często programiści oburzają się na wyświechtane pytania typu: „gdzie widzisz się za 2 lata”. Haczyk tkwi w tym, że sposób odpowiedzi często ma więcej znaczenia niż sama odpowiedź. Rekruterzy sprawdzają naszą znajomość angielskiego, czy jesteśmy komunikatywni i czy będziemy pasować do ich zespołu.
Dla osoby z analitycznym umysłem, odpowiedź zawierająca się w dwóch słowach, będzie wystarczająca. Dla rekrutera to jednak za mało i czasami programista o doskonałym CV przegrywa w pierwszej rundzie z tym bardziej komunikatywnym.
Wraz z globalizacją rynku IT, znajomość angielskiego oraz umiejętności miękkie coraz bardziej zyskują na znaczeniu i są dziś równie ważne jak umiejętności techniczne.
To co teraz powiem, może się wydawać dla niektórych kontrowersyjne, ale z mojego doświadczenia wynika, że rozmowa rekrutacyjna to forma gry sprzedażowej: im lepsza firma/projekt/zarobki, tym ważniejsze staje się nie nie tylko doświadczenie i umiejętności, ale to jak się zaprezentujesz. Co ciekawe, zauważyłem, że dobra autoprezentacja ma szczególnie duże znaczenie podczas rozmów z firmami amerykańskimi.
Pomagałem kiedyś osobie, która pytana o doświadczenie, odpowiadała: „jestem Java deweloperem od 5 lat”. Kropka. Gdy zapytałem o projekty, technologie, zespół, odpowiedziała: „przecież wszystko jest w CV”.
Często w ten sposób odpowiadają deweloperzy wybitnie uzdolnieni programistycznie, dlatego tak ważne jest, aby pomagać im się przebić.
Skupić się wyłącznie na pytaniach rekrutacyjnych, odłożyć na bok gramatykę i przyswajanie słownictwa z innych dziedzin.
Przez lata zbierałem feedback od moich uczniów i opracowałem zestaw pytań, które powtarzają się najczęściej. 90% moich studentów otrzymuje pracę w przeciągu 1-3 rozmów kwalifikacyjnych.
Oczywiście kolejną sprawą jest poradzenie sobie po rozmowie, wtedy wdrażamy drugi plan, nastawiony na codzienne sytuacje w pracy. Ważne jest nie tylko jak wiele czasu spędzamy na nauce języka, ale na co ten czas wykorzystamy.
Bardzo dobre pytanie. Pomagam zarówno osobom z Polski, jak i z osobom z zagranicy, a ponieważ nie współpracuję z osobami początkującymi, strona internetowa staje się pewnego rodzaju filtrem.
Moją grupą docelową są studenci na poziomie B1-C1; ktoś kto dopiero zaczął przygodę z angielskim znajdzie lepszą pomoc u lektora, który specjalizuje się w angielskim dla początkujących.
Tak jak wspomniałem, głównie programiści, project managerzy, SCRUM masterzy, ale też właściciele małych i średnich software house-ów oraz dyrektorzy działów IT w korporacjach.
Często przewija się podobny schemat np. „moja firma zdobyła zagraniczny projekt i muszę się szybko podszkolić z języka” albo „zmieniłem właśnie pracę i strasznie stresuję się na callach, bo Ci Szwedzi mówią tak płynnie”. Czasami trafiają się osoby z bardzo interesującymi ścieżkami życiowymi.
Miałem u siebie byłego górnika, który dostał pracę jako programista, będąc świeżo po jednym z bootcampów, jak i właściciela sporej firmy gamingowej, gdzie szlifowaliśmy po angielsku prezentację gry strategicznej – osobno dla inwestorów i dla potencjalnych graczy na targach gamingowych w Kolonii.
Często zdarza się, że ktoś prosi mnie o naukę angielskiego dla jego partnerki/partnera i nie mogę się nadziwić, jak często te osoby również pracują w IT.
Zapraszam na próbne zajęcia :)
Zaczęło się przypadkiem, prowadziłem już zajęcia z angielskiego ogólnego, gdy jeden z moich znajomych, który prowadził firmę programistyczną, poprosił mnie o pomoc, bo chciał wejść na rynki zagraniczne. Okazało się, że prowadzenie zajęć było dla obu stron bardzo przyjemne, bo nadawaliśmy na tych samych falach.
Potem pojawiły się kolejne osoby i o dziwo, tematy konwersacji przychodziły niemal naturalnie. Myślę, że najważniejszą rzeczą w tej pracy jest czuć branżę i ludzi, którzy ją tworzą.
Sektor IT jest mi osobiście bardzo bliski, od zawsze interesowały mnie nowe technologie, w liceum uczęszczałem do klasy matematyczno-informatycznej, mam za sobą jeden nieudany startup i jeden udany – mam na myśli moją obecną platformę do nauki angielskiego dla IT.
Stworzenie takiej platformy było dla mnie czymś naturalnym. Jeżeli przez kilka lat pomagasz ludziom z IT, to znasz ich problemy i wiesz jak znacznie przyspieszyć ich proces nauki, a przy okazji dać coś unikalnego, czego nie znajdą nigdzie indziej.
Imersja polega na totalnym otoczeniu się językiem. Często słyszę pytania typu „co mam zrobić by nie zapominać prostych zwrotów podczas rozmowy”. Odpowiedź jest jedna: musisz zastąpić język polski angielskim w jak największej liczbie codziennych aktywności.
Oznacza to dosyć radykalne posunięcia, na przykład:
Trafiłeś w sedno, w zasadzie przypadek który przytoczyłeś dotyczy 95% moich studentów. Wynika to z wadliwego systemu polskiej edukacji, który nastawiony jest na wypełnianie testów i bezmyślne zapamiętywanie list setek bezużytecznych słówek.
Narażę się pewnie wielu osobom mówiąc, że publiczna edukacja cofa w rozwoju języków obcych. Jak jednak wytłumaczyć fakt, że miałem u siebie studentów, którzy po 7 latach bezskutecznej nauki angielskiego robią gigantyczne postępy w 3 miesiące?
Do tego od małego jesteśmy uczeni w szkole by nie popełniać błędów. A bez nich nie ma progresu.
Dlatego ekstrawertyczny Hiszpan znający 1000 angielskich słów i kilka czasów, z reguły jest lepszym rozmówcą dla Anglika niż Polak znający 10 000 słów i 16 czasów, których nie potrafi lub boi się użyć.
Przede wszystkim nie traktować rozmów w obcym języku jak sprawy życia i śmierci. Zapytać siebie: co najgorszego może się stać?
Jeden z moich uczniów traktował rozmowy kwalifikacyjne po angielsku jako formę sportu, dzięki którym miał się przygotować do właściwej rozmowy. Wysyłał CV na oślep i szedł na każdą rozmowę na jaką go zaprosili, nie sprawdzając nawet nazw firm i stanowisk. Co ciekawe, po dwóch tygodniach od jednej z tych firm niespodziewanie dostał pracę, mimo tego że formalnie nie spełniał wymagań.
Dobrą metodą jest również mówienie do samego siebie wszędzie, gdziekolwiek mamy taką możliwość. Pomocne jest opisywanie na głos serialu czy artykułu jaki przeczytaliśmy, formułowanie myśli o tym, co mamy zrobić w pracy i gdzie pojechać na wakacje.
Pokuszę się o stwierdzenie, że dzisiaj biznes bez płynnego angielskiego nie istnieje, a już na pewno nie w branży IT. Oczywiście można skupiać się na polskich projektach z sektora publicznego, jednak prawdziwe konfitury tkwią za granicą.
1,5 miliarda osób posługuje się językiem angielskim w lepszym lub gorszym stopniu i kolejny miliard przybędzie do 2025 roku.
Znam sporo przykładów firm, które rynek polski traktują jako dodatek do głównej działalności.
To dwa różne światy, które muszą ze sobą kooperować, by osiągać swoje cele. Przypomina to trochę dawne małżeństwa z rozsądku: miłości tam nie ma, ale razem jest prościej w życiu ;)
Najłatwiej wytłumaczyć to na przykładzie. Często spotykam się z opowieściami, że biznes kupuje front-end, czyli wizualną część systemu, bo dla nich to, co widać, jest równoznaczne z produktem.
Z kolei IT próbuje gasić pożary na backendzie, czyli w tym wszystkim, czego nie widać. IT mówi: musimy przejść do AWS, bo nasze serwery mogą obsłużyć maksymalnie 300 żądań na sekundę, a biznes mówi: zmieńmy kolor tej ikonki i dodajmy pasek.
To tak, jakby dwoje osób rozmawiało w dwóch różnych językach o różnych sprawach. Ciężko się dogadać. I ma to odzwierciedlenie w liczbach: wedle różnych statystyk od 30%-40% projektów pada ze względu na słabą komunikację.
Dlatego tak ważne jest aby ludzie z IT nauczyli się prostymi słowami tłumaczyć skomplikowane rzeczy, a ludzie z biznesu – nauczyli się lepiej słuchać i zainteresowali się tym, czym naprawdę zajmują się programiści.
Głównie dwie rzeczy:
W nauce gramatyki stosuję metodę „sześciopaka”. Jeżeli stwierdzimy, że ktoś znajduje się na słabym B1, to jego zadaniem jest opanować 3 czasy: Past Simple, Present Simple, Future Simple.
To w zupełności wystarczy, by powiedzieć szefowi „wykonałem zadanie” lub „zrobię to jutro”, bez pomyłek w czasoprzestrzeni, które mogłyby mieć nieprzyjemne konsekwencje.
Potem pracujemy nad Past Continuous, Present Continuous i Present Perfect, aby sprawić, by zdania były bardziej szczegółowe i poprawne gramatycznie.
Aczkolwiek nasz system edukacyjny spowodował, że Polacy bardziej przejmują się gramatyką niż Amerykanie, zapominając, że w komunikacji biznesowej najważniejsza jest płynność, czyli szybkość i precyzja przekazywanych myśli.
Myślę, że ci, którzy mają rekomendacje, już się nimi chwalą. Na pewno warto je zdobywać, bo czasami to one pomagają potencjalnemu studentowi podjąć ostateczną decyzję.
To w zasadzie oni znaleźli mnie. Warto pamiętać, że w tych firmach pracują ludzie tacy jak my. Czasami dostaję telefon od miłej Pani z działu HR dużej korporacji, czy nie zdecydowałbym się pomóc kilku osobom. I na pytanie, jak mnie Pani znalazła, uzyskuję odpowiedź: z ogłoszenia w internecie.
Najczęściej jedna godzina konwersacji w tygodniu w zupełności wystarcza. W przypadku sporej przerwy w używaniu angielskiego lub bariery przed mówieniem proponuję dwie godziny zajęć w tygodniu. Do tego oczywiście praca w domu – im więcej, tym lepiej, minimum pół godziny dziennie, optymalnie dwie.
Osobom, które chcą znacznie przyspieszyć proces nauki proponuję moją platformę online, która jest skierowana dla ludzi z branży IT. Kilka razy w swojej karierze miałem na zajęciach osoby z nożem na gardle i wtedy mieliśmy konwersacje codziennie plus sporo pracy w domu.
Nie polecam jednak takiej metody, gdyż jest ona bardzo intensywna i wymagająca sporego wysiłku. Jeżeli ktoś pracuje i ma rodzinę, to po miesiącu będzie mówił i myślał prawie jak rodowity Anglik, ale zapomni jak się nazywa po polsku ;)
Zdecydowanie tak. Niemcom jest łatwiej, gdyż ich słownik zawiera sporo zwrotów i słów, które brzmią tak samo. Niemieckie „Ich will” jest równoznaczne z angielskim „I will”, sporo słów jest podobnych lub nawet identycznych jak np. „kindergarten”, „rucksack” czy nawet „job”, gdyż Niemcy uwielbiają angloizmy. W języku IT, z wiadomych względów, podobieństw jest jeszcze więcej.
Z kolei Rosjanie mają ogromny problem z wymową angielskiego „w” na początku słowa. Dlatego „write” czy „will” sprawia im trudności, do tego dochodzi jeszcze zupełnie inny alfabet. Mimo to, czasami możemy być zaskoczeni, że angielskiemu „serious” czy „indifferent” o wiele bliżej jest do rosyjskiego niż do polskiego.
To co powiem, może być bardzo dziwne, jednak w życiu jeszcze nikt o nie zapytał. W dalszym ciągu czekam na pierwszą osobę, której będę się mógł pochwalić :) Pokazuje to, że dobre opinie, możliwość sprawdzenia korepetytora na żywo, a przede wszystkim szybkie efekty są dziś najważniejsze dla studentów.
Uważam, że każdy ma prawo wiedzieć, za co płaci i czuć się bezpiecznie. Jestem pewny, że to, co robię, ogromnie pomaga ludziom w poprawie ich życia zawodowego oraz rozwoju ich firm, dlatego nie proponuję też żadnych długoterminowych umów.
Zadowolony student sam wraca, nie trzeba go do tego namawiać. Odpowiadając na drugie pytanie: podczas tych 5 lat zdarzyło mi się kilka razy, że współpraca kończyła się po pierwszych zajęciach. Wynikało to raczej z faktu, że nie było „chemii” między uczniem a nauczycielem, a jest to bardzo ważne by zrobić szybkie postępy.
Najczęściej jednak relacja nauczyciel-student nastawiona jest na długofalowe efekty i nie miałem jeszcze nigdy przypadku, żeby po pół roku nauki ktoś powiedział „to nie to, proszę o zwrot”.
Z drugiej strony, nie ma lepszej nagrody niż słowa uznania studenta, który dzięki podniesieniu jego płynności w angielskim znalazł wymarzoną pracę, rozwinął firmę lub ułożył sobie życie za granicą w tak egzotycznym kraju jak Australia. W takich chwilach człowiek dostaje ogromnego kopa do jeszcze lepszego działania.
Mieszkam we Wrocławiu, pracuję w domu, a latem najłatwiej minąć mnie na na jednej ze ścieżek rowerowych biegnących wzdłuż Odry :)
Wywiad przeprowadził Maciej Wojtas
6 lat temu
5 najlepszych sposobów na motywowanie uczniówMarta Paszkowska |
7 lat temu
Mnemotechniki w nauce języka angielskiegoMarta Paszkowska |